Nie ukrywam, że byłem bardzo sceptycznie nastawiony do tego dzieła. Nie zachęcało mnie ani osadzenie historii w latach 30. XX wieku, ani ukazanie życia radomian w tamtym okresie. Ku mojemu zdziwieniu, książka ta okazała się być zadziwiająco dobra.

Dzieło Marcina Kępy, czyli pisarza i publicysty pochodzącego z Radomia, opowiada o sprawie samobójczej śmierci ważnego radomskiego bogacza. Sprawą tą zajmuje się młody policjant Ludwik Kindt i jego przyjaciel, Franciszek Majewski, który jest dziennikarzem. Dochodzi do zaginięcia kolejnych osób, a w spokojnym mieście nastają mroczne czasy. Szybko okazuje się, iż cała ta sprawa ma wagę co najmniej państwową, a nawet i międzynarodową.

Marcin Kępa podczas spotkania autorskiego w naszej szkole powiedział, iż jego ulubioną powieścią jest „Lalka” Bolesława Prusa i widać to w jego utworze. Opisy Radomia nie odbiegają bowiem zbytnio od opisów XIX-wiecznej Warszawy w tej klasycznej powieści. Pomimo bardzo literackiego i niekiedy wręcz niezrozumiałego języka, „Trójkąt niebezpieczeństwa” nie jest książką trudną do przeczytania, jest ona wręcz utworem przyjemnym i szybkim w czytaniu. Można ją przeczytać nawet w jedno popołudnie.

Książka „Dwanaście prac Herkulesa” Agathy Christie to zbiór opowiadań kryminalnych. Już kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z innym dziełem tej autorki, bardzo mnie on zainteresował, dlatego postanowiłam po niego sięgnąć. Na samym początku poznajemy głównego bohatera, Herkulesa Poirota, który postanawia zakończyć karierę, rozwiązując dwanaście kryminalnych zagadek w sposób analogiczny do swojego mitycznego imiennika. Mimo różnic jakie są między tymi dwoma postaciami, Poirot zamiast użyć siły, postanawia pracować umysłem.

Kilka rozdziałów było niewątpliwie porywających i ciekawych, ale miałam wrażenie, że niektóre rzeczy nie zostały do końca rozpisane, dlatego też kończyły się one szybko. Książka z dwunastoma rozdziałami posiada ich metaforyczne nazwy o wnikliwym znaczeniu, jakie posiadałyby odpowiedniki prac w naszych czasach.

Ostatnio miałam przyjemność obejrzeć serial stworzony na podstawie gry „The last of us”. Szczerze, spodziewałam się czegoś dobrego, a dostałam coś jeszcze lepszego.

Serial ten jest świetną adaptacją gry, jednak jest przystosowany do oglądania, nie kierowania postacią, dzięki czemu wiemy tylko to, co twórcy chcą nam pokazać. Jest to mini serial zamykający się w paru odcinkach. Nie dostajemy zbyt długiej historii, by przedstawić wszystko od deski do deski. Mamy przyjemność obejrzeć zwięzłą część wydarzeń, które razem z retrospekcjami tworzą wspaniały serial.

Serial przedstawia historię Joela Millera, mężczyzny, który na początku pandemii strasznego grzyba zmieniającego ludzi w potwory stracił to, co było dla niego najważniejsze. To sprawiło, że stał się oschły i stracił cel w życiu. Wiele lat później los zesłał mu jednak nową szanse: musiał dostarczyć 14-letnią dziewczynkę do oddalonego miasta, pokonując z nią wszelkie napotkane przeszkody – a jest ich niemało. Tak zaczyna się historia Joela i Ellie (wspomnianej dziewczynki).

Sama grałam wcześniej w tę grę i widzę, że parę szczegółów zostało pominiętych, jednak to, co najważniejsze, zostało. Bardzo dobrze twórcy serialu streścili w paru odcinkach to, co graczom zajęło o wiele więcej czasu. Twórcy zadbali jednak o to, by fani gier mieli frajdę oglądania, dodając w serialu kultowe sceny czy dialogi z gry. Czasem były one zmienione na potrzeby sytuacji, jednak miały podobne znaczenie. Reżyser nie mógł w końcu przenieść scen z konsoli do filmu. Sam klimat ujęć czy idealnie odtworzone tło mogły jednak dawać wrażenie, że faktycznie jest to element przejęty z gry. Ponadto, dostajemy sceny, których nie było w grze – przykładowo rozwój relacji bohaterów w 3. odcinku. Jest to więc ciekawe rozszerzenie znanego graczom świata. Czasami jednak te historie są aż nazbyt rozwinięte – chciano streścić długą historię, ale dodać też długie retrospekcje, przez co ucierpiały sceny z głównym duetem. Mimo iż to na nim opiera się serial, scen z jego udziałem było czasem za mało. Twórcy bardzo dobrze przedstawili przygody innych bohaterów, jednak – według mnie – mogli rozszerzyć serial o dodatkowy odcinek pokazujący jeszcze lepiej relacje Joela i Ellie.

W odróżnieniu od większości społeczeństwa istnieje grupa osób, które w trakcie codziennych czynności posługują się lewą ręką. W dzisiejszych czasach szacuje się, że od 8 do 15% populacji jest leworęcznych – prawdopodobnie znacie więc co najmniej jedną osobę, u której dominuje lewa strona ciała w czynnościach ruchowych.

Historia leworęcznych nie należy do najprzyjemniejszych – dawniej posądzano osoby leworęczne o uprawianie czarów, a nawet o współpracę z diabłem. Do piętnowania tej grupy społeczeństwa przyczyniały się w dużej mierze teksty religijne, które przedstawiały leworęczność, ale i sam kierunek w nawiązaniu do pokus czy niemoralnych zachowań. We frazeologii i przysłowiach lewa strona przedstawiana jest negatywnie – „wstać lewą nogą” czy „mieć dwie lewe ręce”. Właściwie jeszcze do niedawna leworęczność była traktowana jako forma zaburzenia i próbowano „przestawiać” dzieci tak, aby posługiwały się drugą, „właściwą” ręką.

Niecałe dwa lata temu usłyszeliśmy najnowszy album Tylera, The Creatora, mianowicie „CALL ME IF YOU GET LOST”. W bardzo swobodny sposób opowiada on o metaforycznej podróży po Europie powiązanej z miłością do kobiety. Pod koniec marca muzyk jednak postanowił przypomnieć o ostatnim etapie swojej twórczości, wypuszczając niewydany wcześniej utwór „DOGTOOTH” razem z teledyskiem w estetyce znanej właśnie ze wspomnianego albumu. W związku z tym wydarzeniem Tyler ogłosił wydanie „CALL ME IF YOU GET LOST: The Estate Sale”, czyli wersji wcześniej znanego nam krążka, jednak zawierającego przy tym utwory, które powstały w związku z pracami nad płytą, ale nie dostały się do ostatecznej wersji. Nowe wydanie ukazało się 31 marca i zawiera 7 nowych piosenek, na których oprócz Tylera możemy usłyszeć m. in. A$AP Rocky’ego oraz Vince’a Staplesa. Wydanie „CALL ME IF YOU GET LOST: The Estate Sale” to również dobra okazja, by wrócić do pierwotnych utworów i prześledzić ich odbiór przez ostatnie 2 lata.