Jedną z książek, na które przez przypadek natknęłam się w minione wakacje, jest utwór pt. „Bojowa pieśń tygrysicy”. Autorką jest mało znana Chinka Amy Chua. Będąc w Wielkiej Brytanii, jedna z moich nowopoznanych koleżanek poleciła mi tę książkę, z uwagi na to, iż zdążyła dowiedzieć się kilku szczegółów na temat mojej osoby m.in. moje kobylaste zainteresowanie kulturą chińską. Szczerze mówiąc, często zanim w ogóle wezmę się za książkę, najpierw szperam w Internecie w celu znalezienia podstawowych informacji o niej, przeczytałam więc parę recenzji, które nie były zbyt pozytywne, jednakowoż pragnęłam wyrobić sobie własną opinię i nie opierać się na odczuciach innych osób. Nieraz jest tak, że młodzi ludzie porzucają nieschematyczne lektury przez negatywne komentarze umieszczane w Internecie, to przekleństwo dzisiejszych czasów! Chciałoby się rzec „nie oceniaj książki po okładce”, w tym przypadku po komentarzach w Internecie.

Amy Chua, autorka tej arcyciekawej książki jest ortodoksyjną Chinką, która poślubiła Amerykanina. Oprócz tego, iż napisała cztery książki, jedną z nich jest właśnie „Bojowa pieśń tygrysicy”, jest również Profesorem prawa na Uniwersytecie w Yale, zresztą tak samo jak jej mąż Jed Rubenfeld, są więc „kumplami po fachu”, co wzmacnia ich więź. Ta wciąż młoda, 51-letnia kobieta, jest naprawdę utalentowaną, wszechstronną i z całą pewnością nad wyraz inteligentną osobą. Wraz z mężem są szczęśliwymi posiadaczami dwójki dzieci, ściślej mówiąc dwóch dziewczynek – Sophie i Lulu, które jednak nie miały dzieciństwa usłanego różami, jak mogłoby wielu z Was przypuszczać. Książka, którą chcę polecić każdemu z młodych osób, czujących krzywdę jaką ich zdaniem wyrządzają im zbyt surowi rodzice, jak i każdej matce, która nie daje sobie rady z wychowaniem dzieci bądź też nie wie, czy po prostu nie jest zbyt wymagająca dla swoich pociech jest „Bojowa pieśń tygrysicy”. Amy Chua zdobyła się na odwagę ukazać światu swoją historię, która wzbudza w czytelniku dosyć ambiwalentne uczucia. Chwilami możliwe jest wejście w położenie chińskiej matki, zrozumienie i nawet aprobata tego co robi, jednak są też opisane w tej książce sytuacje, które budzą pogardę i odrazę. Jest to kontrowersyjna opowieść. Autorka krytykuje model zachodniego wychowania dzieci, za wzór stawia chińską metodę. Dorastała na jej założeniach, dlatego często można odczuć jej niemożność zrozumienia dosyć liberalnego w porównaniu do jej sposobu wychowania dzieci. Szczegółowo, krok po kroku opisuje etapy nakierowywania i rozwoju dziecka ku odpowiednim perypetiom własnych możliwości i wiedzy. Za wartość nadrzędną Amy Chua stawia nieustanną pracę, nigdy nieprowadzącą do perfekcji. Wg autorki człowiek nawet całe życie się kształcąc, nigdy nie będzie wszechwiedzący. Swoje córki wychowuje twardą ręką, nie waha się używać mocnych słów w ich kierunku, wypowiedzianych w celu przywołania dziewczynek do porządku. Ta książka może nam idealnie zobrazować nadrzędne wartości i dążenia chińczyków. Ci ludzie są niebywale zdyscyplinowani, skupiają się jedynie na swojej karierze i na tym, co kiedyś osiągną, poświęcają całe swoje dzieciństwo i sporą część wieku młodzieńczego, po to by w przyszłości być kimś szanowanym, by przenosić złote góry. Do tego właśnie autorka książki pragnęła zaszczepić swoje dzieci, nie było to łatwe zadanie, gdyż wychowywały się one przecież nie w Chinach, jak ich matka, lecz w Ameryce, gdzie rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Dla dorastających dzieci tutaj nie jest nadrzędną kwestią to, co będą robić za 20 lat, skupiają się na teraźniejszości, a rodzice dają im dużo więcej swobody. Głównie przez takie rozbieżności dwie córki Amy buntowały się przeciw matce, można domniemać, że gdyby cała rodzina żyła w Chinach to takie sytuacje nie miałyby miejsca, albowiem tam taki model wychowania jest powszechny i aprobowany. Mnie, jako europejskiego czytelnika, treść książki momentami szokowała. Chińska matka potrafi powiedzieć do dziecka „jesteś śmieciem” w przekonaniu, że postępuje tak, by mu pomóc, żeby przywołać go do porządku, podczas gdy w Europie można by rzec, że jest to przejaw patologii. Starsza z córek, Sophie, podporządkowała się matce całkowicie, wypełniała wszystkie jej zachcianki począwszy na grze na pianinie, skończywszy na przynoszeniu ze szkoły ocen nie niższych niż 6. Z młodszą córką droga nie była tak prosta, Lulu buntowała się. Doszło do etapu, w którym nawet nie jadła, żeby nie wypełnić polecenia matki, podczas gdy naprawdę była głodna. Na blisko 300 stronach możemy śledzić opisy tresury dzieci. Amy Chua wychodzi z założenia, że dziecko to nie do końca człowiek, uważa, że nie wie, kim jest i czego chce, z tego powodu trzeba nim kierować w każdy możliwy sposób i naprowadzić na tory, które zaprowadzą je w przyszłości do picia ambrozji tudzież osiągnięcia sukcesu.

Na pewno są różne opinie na temat tej książki, spotkałam się nawet ze zdaniem, że jest ona momentami śmieszna, chociaż dla mnie naprawdę nie była. Szczerze mówiąc, doceniłam wolność i swobodę, jaką dają mi moi rodzice, starałam się być empatyczna, ale nie wyobrażam sobie siebie w takiej rodzinie. Uważam, że taki model wychowania zabija kreatywność, jednak jest to jedynie moja opinia. Amy Chua porównuje model chiński z zachodnim, restrykcyjny z liberalnym. Zachęcam do zapoznania się z tą pozycją, gdyż na pewno otworzy to oczy na wiele pierwszorzędnych kwestii. A tak ”Guardian” - jeden z brytyjskich dzienników skomentował tą opowieść: „Jest to jedna z najbardziej kontrowersyjnych książek 2011 roku”. Z pewnością i w 2014 można by rzec to samo. Wszystko co kontrowersyjne, jest warte poznania i wyrobienia sobie własnego stanowiska, opinii na temat. Który tak naprawdę model wychowania jest lepszy i czy wpływa on na to, że Chiny górują nad innymi państwami w niemal każdej dziedzinie?

 

Paulina Sokołowska, kl. 3B

 

Źródło zdjęcia:

http://przyksiazce.blogspot.com/search/label/Amy%20L.%20Chua