Mijają już prawie dwa lata odkąd świat usłyszał o wypadku w laboratorium w Wuhan i wybuchu tajemniczej epidemii. Wiele osób lekceważąco potraktowało wówczas informację, że oto jakiś wirus zagraża światu. Pewnie nie tylko ja wtedy pomyślałam: nie pierwszy i nie ostatni raz naukowcy odkryli jakiegoś wirusa. Nie ma to poważniejszego wpływu na moje życie. Wszystko działo się w miejscu odległym od mojego kraju i wydawało się mało groźne. Wiele osób było wtedy przekonanych, że nie warto zaprzątać sobie głowy czymś, co nie dotyczy ani mojego kraju, a tym bardziej mojego miasta, mojej rodziny i nigdy nie będzie miało dla nas znaczenia. Myliliśmy się wszyscy. Trudno było przewidzieć, że jeden błąd człowieka prowadzącego badania, jedna chwila nieuwagi tak bardzo zmieni nie tylko życie ludzi na całym świecie, ale także nasze myślenie o pandemii. W międzyczasie naukowcy nadali koronawirusowi nazwę – Sars Cov 2. Słowo to stało się w krótkim czasie najczęściej powtarzanym słowem w różnych zakątkach świata. Nawet wtedy nie budziło to w nas strachu i większość nie traktowała tego poważnie. Kilkanaście potwierdzonych przypadków we Włoszech i lekceważenie zaleceń przez społeczeństwo wystarczyło, by wirus rozprzestrzenił się po świecie.

Polska zamyka granice, wprowadza obostrzenia, ale to nie chroni nas przed „niechcianym gościem” z Chin. Koronawirus wraz z pacjentem zero dotarł też do Polski, do mojego miasta, do mojej szkoły, do mojej rodziny. Zaraz po nim dotarło do nas kolejne rzadko używane wcześniej słowo: IZOLACJA. Towarzyszy nam do chwili obecnej, chociaż w pewnym stopniu już go oswoiliśmy. Wraz z izolacją runął nasz cały uporządkowany świat. Starsi ludzie mówili, że nawet podczas wojny nie było tak trudno. Nawet wówczas ludzie mogli ze sobą przebywać, rozmawiać, spędzać święta, odwiedzać chorych.

Przestraszeni ludzie od razu dostosowali się do zupełnie nowego sposobu funkcjonowania. Wielu zamknęło się w swoich domach, wprowadzono naukę, a nawet pracę zdalną, zamknięto sklepy i restauracje. Także po lesie nie wolno było spacerować. Noszenie maseczek na świeżym powietrzu bardzo szybko stało się naszą codziennością. Mimo że na początku Polska była jednym z krajów, które w dobrym stopniu radziły sobie z pandemią, to w kolejnych miesiącach było już znacznie trudniej. Codzienne śledzenie danych o liczbie zakażeń i zgonach wywoływało zdenerwowanie w społeczeństwie. Kolejne miesiące uczyły nas, jak żyć z koronawirusem. I tak upływał czas... Część społeczeństwa sceptycznie podchodziła do zaleceń i w ogóle nie wierzyła w istnienie groźnego wirusa. Niepewni najbliższej przyszłości czekaliśmy na szczepionki. Kiedy się jednak pojawiły, wraz z nimi dało się zauważyć dużo wątpliwości, sporów o ich skuteczność i bezpieczeństwo szczepionych osób. Tak właściwie ten spór trwa do dzisiaj, pomimo faktu, że w Polsce blisko połowa społeczeństwa dostrzegła szansę na pokonanie pandemii i zaszczepiła się.

Jeden mały Wielki wirus uświadomił wielu ludziom, jak kruche i niepewne może być ludzkie życie, stabilna praca i życiowe plany. Czy nauczył nas czegoś? Czy przyniósł jakieś korzyści? Nie wiem. Nie potrafię tego jeszcze ocenić, ale myślę, że wielu nauczył pokory. Pokazał, że chociaż człowiek jest Wielki i wiele potrafi, to są chwile, że staje się bezradny. Jestem też przekonana, że zrozumieliśmy, jak ważny jest dla nas kontakt z drugim człowiekiem. Bo chociaż wielu starało się czas w izolacji poświęcić na zajęcia, na które nie mieliśmy dotąd czasu, nie zadowoliło nas to w pełni. Izolacja na krótki czas może być odpoczynkiem i pewnym wyciszeniem – na dłuższy stała się męcząca i wywoływała strach.

Trudny czas wciąż trwa. Żyjemy, chociaż wielu straciło bliskich. Oswajamy wirusa, ucząc się z nim żyć. Ufamy, że ludzki umysł poradzi sobie z pandemią, chociaż wiemy, że świat nigdy już nie będzie taki jak wcześniej...

 

Zofia Wyroślak, kl. 3C