Dnia 20 grudnia 2019 roku odbyła się premiera nowego serialu fantasy stworzonego przez Lauren Hissrich na podstawie sagi o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Ośmioodcinkowa pierwsza seria udostępniona została w całości na Netflixie. Serial jest standardowo w wersji z polskimi napisami, lecz, co trzeba docenić, mamy możliwość oglądania go z polskim dubbingiem – głos Geralta podkłada znany dobrze wszystkim Michał Żebrowski, który zresztą bardzo dobrze wczuł się w swoją rolę, gdyż sam miał możliwość zagrać postać Wiedźmina w polskim serialu z 2002 roku.

Produkcji Netflixa towarzyszyła ogromna kampania promocyjna na całym świecie, taka, której w Polsce jeszcze nie było, więc oczekiwania wobec produkcji były również niemałe. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć wielkie znaczenie gry „Wiedźmin” polskich twórców CD Projekt Red, która jako najlepsza gra roku (według mnie także w historii gier komputerowych) rozsławiła Wiedźmina na całym świecie i zjednała mu całą rzeszę fanów. Prawdopodobnie gdyby nie sukces gry, nigdy nie mielibyśmy okazji ujrzeć takich produkcji jak serial „Wiedźmin” Netflixa. Rzeczą, którą także trzeba w tym miejscu zaznaczyć, jest niesamowity sukces na skalę światową sagi Andrzeja Sapkowskiego. W wielu państwach na świecie, w tym w Stanach Zjednoczonych, pierwsza część „Wiedźmina” „Ostatnie Życzenie” króluje na listach bestsellerów wśród książek, także gra „Redów” odzyskała blask i jako teoretycznie stara, bo 5-letnia, powróciła na szczyt najczęściej kupowanych gier. Myślę, że śmiało można powiedzieć, iż Andrzej Sapkowski uruchomił kopalnię złota.

Fani sagi mogą spokojnie odetchnąć, dlatego, że serial jest jednak wierną adaptacją opowiadań. Ludzie tacy jak ja, czyli znający historię Geralta, bez problemu mogą odnaleźć się w serialu, gorzej jeżeli ktoś zupełnie niezorientowany zaczyna zagłębiać się w ogromną sagę, wtedy może odczuć… delikatny problem z chronologią. Znając całą historię, potrafiłem bezproblemowo uporządkować sobie wizję serialu. Przepytałem znajomych, którzy również obejrzeli już cały serial, lecz nie czytali książki. Każdy z nich stwierdził, że ma problem, pocięcie produkcji na wiele trudnych wątków, dynamiczna akcja, streszczenie całego pierwszego tomu w 8 odcinkach nie mogło wyjść w takim przypadku na dobre. Sam również tego doświadczyłem, lecz potrafiłem sobie fabułę serialu uporządkować. Z drugiej strony może być to poczytane jako plus, bo serial nie jest tak oczywisty, jak może się wydawać. Tomasz Bagiński, producent wykonawczy serialu, jasno postawiał sprawę, iż dbał o to, by „Wiedźmin” zachował słowiański klimat sagi i wiernie oddawał myśl Andrzeja Sapkowskiego, z którym przecież również omawiano sprawy serialu. Odwoływał się także do „wizji Lauren”, czyli showrunnerki całej produkcji, która miała decydujące zdanie. Netflix mocno zaufał Wiedźminowi, postawił na niego, wierząc, że dotrze on do jak najszerszego grona odbiorców i podbije świat, być może dorówna on sławnej „Grze o tron”.

Ogromny budżet wyłożony na „Wiedźmina” widać od razu: świetne efekty specjalne, dekoracje, charakteryzacja bohaterów, ich stroje oraz fantastyczne sceny walk, które trzeba docenić – już w pierwszym odcinku mamy okazję ujrzeć fundujące ciarki na ciele brutalne, ale i jednocześnie piękne choreografie walk, którym towarzyszy słowiańska muzyka. Całość sprawia, że serial ogląda się wspaniale, jednocześnie dobrze się bawiąc. Prawdopodobnie dlatego obejrzałem całość jednego dnia, nie odchodząc od telewizora. Przekonująca gra Henrego Cavilla zostawia resztę obsady daleko w tyle. Sam aktor w wielu wywiadach mówił, że uwielbia sagę „Wiedźmin” i grał we wszystkie gry, dlatego nie dawał spokoju Lauren, oznajmiając, że po prostu musi dostać tę rolę. Pewnie dlatego tak dobrze ją zagrał. W serialu mamy kilka polskich akcentów, takich jak np. zamek w Ogrodzieńcu czy też Maciej Musiał jako sir Lashlo, lecz jest on postacią, niestety, mało znaczącą. Sprawą, którą zostawiłem na koniec, niedającą mi spokoju jest dobór niektórych aktorów, takich jak np. Mimi Ndiweni jako Fringilla Vigo. Bardzo ubolewam nad przykrą polityką Netflixa: w postacie mocno słowiańskie wpychają czarnoskórych aktorów lub Hindusa grającego Vilgefortza. Nie chcę, aby powiało w tym miejscu rasizmem, lecz po prostu, według mnie, jest to mocno nie na miejscu.

Podsumowując, z takim wsparciem promocyjnym Netflixa „Wiedźmin” ma ogromne szanse na sukces na całym świecie. Osobiście uważam, że pierwszy sezon serialu to jak najbardziej całkiem obiecujący start, lecz nie jestem do końca usatysfakcjonowany. Sam serial to zdecydowanie bardo duże wyzwanie, poprzeczka jest postawiona wysoko, lecz z tego, co mówią producenci, musimy dać im czas, aby dobrze opanowali wizję serialu i pokazali pełnię sagi. Całość oceniam raczej dobrze, zdecydowanie polecam każdemu poświęcić czas na obejrzenie serialu, a najlepiej poprzedzić go przeczytaniem książek Sapkowskiego.

 

Bartosz Ofiara, kl. 2E