Urodził się w 1810 roku w Niedabylu koło Białobrzegów radomskich w niezbyt zamożnej, za to licznej i posiadającej znaczące koligacje, rodzinie szlacheckiej. Jego matka, Joanna z Krzyżanowskich, według tradycji rodzinnej, była rodzoną siostrą matki Fryderyka Chopina.

Z dość skąpych informacji o jego młodości pewni możemy być jedynie tego, że uczęszczał do Gimnazjum Pijarów w Radomiu, a w roku 1831 zawarł związek małżeński z Eufemią Kaliszówną. Dość niejasno rysuje się podawany w późniejszych przekazach jego rzekomy udział w powstaniu listopadowym i raczej sprawia wrażenie niepotrzebnego sztukowania legendy. Prawdziwy początek partyzanckiej legendy Czachowskiego – powstańca, bez wątpienia miał miejsce w styczniu 1863, gdy wraz z synami, Karolem i Adolfem, dołączył do obozu generała Langiewicza w Wąchocku. Jako szef sztabu i dowódca III batalionu wykazał się sprawnością dowodzenia i niezbędną w warunkach wojny partyzanckiej intuicją. Jego niekwestionowany talent do prowadzenia wojny podjazdowej wykazały już pierwsze potyczki. W lutym pod Suchedniowem – najpierw przyjął ogniem silniejszego przeciwnika nad rzeczką Łosieniec, a po odskoku przeprowadził udaną zasadzkę na oddział dragonów między Suchedniowem a Milicą. W bitwie pod Świętym Krzyżem, uporczywa obrona jego batalionu zatrzymała ataki Rosjan. W toku całej kampanii zgrupowania Langiewicza to właśnie III batalion Czachowskiego najczęściej przyjmował na siebie pierwsze uderzenie jak pod Staszowem 17 lutego, zmuszając wroga do odwrotu lub osłaniając odwrót własnych sił jak pod Małogoszczą 24 lutego.

Gdy z garstką około 200 ludzi pojawił się na ziemi radomskiej, nie wahał się ani przez moment, by zdecydować o kontynuowaniu działalności, choć niewiele było przesłanek do optymizmu. Po odejściu Langiewicza powstanie na tym terenie przygasło, a silny radomski garnizon zdawało się całkowicie panował nad sytuacją. Tylko wola walki oraz takie cechy charakteru, jak wytrwałość, upór i stanowczość, które najmocniej określały jego osobowość, sprawiły, że beznadziejną zdawałoby się sytuację, on potraktował jak wyzwanie. Od połowy marca do połowy kwietnia kluczył wokół Radomia, zaszywał się na kilkudniowe postoje w odległych wioskach Puszczy Kozienickiej, Stromieckiej, w lasach iłżeckich i przysuskich. Unikał kontaktu z wrogiem, wzmacniał swoje siły, podporządkowując pojawiające się w tych stronach partie powstańcze, między innymi: Kononowicza, Opackiego, Grylińskiego. Wykazał się przy tym stanowczością, potrafiąc nieraz siłą zmusić do podporządkowania mu się opornych oficerów. W ten sposób ocalił powstanie w Sandomierskiem, a w dowód uznania ze strony Rządu Narodowego, 15 kwietnia 1863 roku, awansowany został na pułkownika i nominowany na Naczelnika Wojennego województwa sandomierskiego. W ciągu następnych miesięcy potwierdził słuszność tego wyboru. Sprawnością organizacyjną, aktywnością i skutecznością, zasłużył na miano najwybitniejszego dowódcy partyzanckiego, mistrza wojny podjazdowej. Mimo braku przygotowania wojskowego, wykazał się niezwykłą intuicją i konsekwencją w działaniu, co w realiach wojny partyzanckiej, nierzadko okazywało się pożyteczniejsze niż dyplomy najlepszych akademii wojskowych. Wolny od taktycznych schematów, działał według czterech podstawowych zasad: unikać starć z silniejszym przeciwnikiem, atakować przez zaskoczenie i tylko wtedy, gdy istnieje szansa pobicia nieprzyjaciela, zachowywać ruchliwość w terenie, utrzymując na najwyższym poziomie karność żołnierzy i dyscyplinę wewnętrzną. Ostatniej z tych zasad hołdował najmocniej i pod tym względem był w powstaniu niedościgniony. Dyscyplinę budował na surowej stanowczości, a egzekwował bezwzględnie. Nahajka kozacka, którą nosił w cholewie lub „…na rzemiennym pasku przez plecy przewieszoną”, nieraz posłużyła mu do tego, by zrugać nie tylko prostego żołnierza, ale i oficera. Kapitana Grylińskiego, który nie miał ochoty podporządkować mu się, przekonał wymierzonym w niego rewolwerem. Skłonny był też zlikwidować Kononowicza wraz z jego oddziałem, który odmówił mu współpracy. W bitwie pod Rzeczniowem, starał się utrzymać porządek w szeregach, rąbiąc szablą uchodzących z pola swoich podkomendnych. Jako Naczelnik Wojenny wymagał też bezwzględnego posłuszeństwa od wszystkich mieszkańców Sandomierszczyzny, nie zważając na ich społeczne pochodzenie.

Zdarzyło się, że w przypływie złości kazał powieść posądzonego o nadgorliwość wobec Rosjan sołtysa, a następnie gdy gniew minął, dał się ubłagać przez rodzinę skazanego jego sąsiadów i miejscowego księdza, lecz na nieszczęście rozkaz odwołujący egzekucję przyszedł za późno. Taki był Czachowski. Porywczy, surowy, zdarzało się, że i okrutny, z czego niektórzy czynili mu zarzut. I choć można go wytłumaczyć prostym stwierdzeniem, że takie są brutalne realia wojny partyzanckiej, to jednocześnie trudno nie dostrzec, że dla bezgranicznie poświęcającego się sprawie pułkownika, najważniejszym kryterium oceny ludzi był ich stosunek do powstania. Jego wyczerpująca taktyka, oparta na ruchliwości, forsownych, długich marszach i krótkich odpoczynkach, wymagała także od niego nadludzkiego nieraz wysiłku. Tak zdobył sobie uznanie i ogromny autorytet u podkomendnych, choć ci niejednokrotnie woleli przyjąć bitwę z Moskalami niż dalej maszerować.

Bezkompromisowa postawa Czachowskiego we wszystkim co dotyczyło powstania okazała się szczególnie dotkliwa dla Rosjan. Wyraził ją stanowczo w liście do rosyjskiego generała, Aleksandra Uszakowa – dowódcy radomskiego okręgu wojennego, w którym obiecał śmierć każdemu napotkanemu Rosjaninowi w odwet za ich gwałty. Jak się okazało, nie był gołosłowny, czym zyskał sobie wśród wrogów miano „krwawego starca”. To określenie przywarło do niego po zwycięskiej bitwie pod Stefankowem 22 kwietnia 1863 roku, gdzie rozgromił ponad 200-osobowy oddział carskiej piechoty, a kilku jeńców wraz z ich kapitanem Nikiforowem, kazał powiesić, mimo sprzeciwu niektórych swoich oficerów.

W toku nieustannych partyzanckich rajdów wiosną 1863 jego silne zgrupowanie liczyło w szczytowym okresie swej aktywności od 500 do 1500 żołnierzy. Płynność stanu spowodowana była częstym łączeniem i rozdzielaniem sił powstańczych, co wymuszała taktyka, a niekiedy niesubordynacja dowódców podporządkowanych Czachowskiemu oddziałów. W tym czasie, nieustannie nękane kolumnami pościgowymi i obławami, zgrupowanie stoczyło szereg bitew i potyczek między innymi pod Rzeczniowem, Borią, Bałtowem, Rusinowem, Radzanowem, Jeziorkiem i Bobrzą. 11 czerwca 1863 roku po potyczce pod Ratajami, koło Wąchocka, oddział poszedł w rozsypkę, a Czachowski ze względu na stan zdrowia udał się do Galicji. Wrócił na plac boju w październiku na czele nowego, dobrze wyposażonego i umundurowanego oddziału, liczącego około 650 piechoty i jazdy. Powrót, z którym wiązał nadzieje, okazał się jednak tragiczny. W stoczonej dnia 20tego miesiąca bitwie pod Rybnicą, mimo zwycięstwa naraził się na krytykę, gdyż wraz z jazdą opuścił samotnie walczącą piechotę. Ta następnego dnia otoczona została przez Moskali w Jurkowicach i po dramatycznym boju rozbita. Na Czachowskiego spadły zarzuty odpowiedzialności za utratę znacznej części wojska i śmierć w płomieniach garści broniących się do końca w miejscowej owczarni powstańców. Ten niefortunny powrót złamał psychicznie, wydawałoby się dotąd twardego zagończyka. Z resztką żołnierzy dotarł w Radomskie, ale jak wspominają ci, którzy byli z nim do końca, wyraźnie podupadł na duchu i zdrowiu. To co kazało mu trwać w oczekiwaniu na godny powstańczego wodza koniec to honor i szlachecka duma. Już wtedy był legendą, która dopełniła się 6 listopada 1863 roku, gdy osaczony przez kolumnę pościgową dragonów porucznika Assiejewa, poległ w nierównej walce pod Jaworem Soleckim.

 

mgr Przemysław Bednarczyk
nauczyciel historii w III LO

Źródło zdjęcia:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Dionizy_Czachowski