Ażeby wstęp miał przyjemny wydźwięk, dobrze byłoby rozpocząć jakimś miłym aforyzmem dotyczącym zbliżających się świąt. I zapewne tak właśnie bym zrobił, gdyby nie to, że nie znam żadnego, a wygooglowany cytat to niczym makrela zamiast karpia na wigilijnym stole.

Niby też ryba, niby także dobre, ale jednak nie da się udawać, iż wszystko jest w porządku i prędzej czy później wszyscy będą nieśmiało wymieniać porozumiewawcze spojrzenia czy pełne zażenowania miny. Oczywiście, nikt nic nie powie głośno i każdy oficjalnie będzie zachwalał kuchnię, czasem nawet gratulował innowacyjności. Jednak za rok okaże się, że osoba X udaje się w następną Wigilię w Bieszczady, osoba Y stanie się zdeklarowanym ateistą i będzie się usprawiedliwiać nieobchodzeniem Świąt, a Z po prostu powie, że akurat 24 grudnia na godzinę 19.00 jest umówiona do dentysty.

Każdy z pewnością stał się kiedyś ofiarą takiego cichego ostracyzmu z powodu jakiejś towarzyskiej wpadki – owa makrela jest tu jedynie takim świątecznym przykładem. Jeśli, Drogi Czytelniku, uważasz, że nigdy się to Tobie nie przytrafiło, oznacza to jedynie, iż Twoi koledzy i rodzina robili to niezmiernie często, tym samym opanowując tę sztukę do perfekcji. Oczywiście, można przypuszczać, że się mylę, a robią tak tylko moi znajomi, lecz wtedy okaże się, że to ze mną jest coś nie tak, a ludzie, z którymi się zadaję, delikatnie mówiąc, nie traktują mnie poważnie. Z tych oczywistych względów wolę więc stwierdzić, że to Wy się mylicie, a ja jestem poważany. Przynajmniej w Święta.

Tym oto sposobem wstęp, na który w ogóle nie miałem pomysłu i początkowo chciałem weń na siłę wcisnąć jakąś mądrą myśl, został przegadany przez dwa akapity. Można? Można. A teraz do rzeczy. Modne stało się utyskiwanie na komercjalizację świąt. I trzeba przyznać, niebezzasadnie, abstrahując od faktu, że znaczna część utyskujących, utyskując stoi w kolejce przy „przykasowej” taśmie. Sens tego święta często gdzieś rozmienia się na drobne, przeżywanie duchowe ogranicza się do opłatka, a w mediach, choć istna lawina świątecznych programów i reklam, to na próżno szukać zwrotu „Boże Narodzenie”, wszędzie tylko bezimienne „święta” lub, co gorsza, ten głupawy związek frazeologiczny „magia świąt”, tak jakby jedno z najważniejszych katolickich uroczystości to były jakieś „czary-mary”.

Czy zatem da się znaleźć coś pozytywnego w tym konsumpcyjnym szaleństwie? Moim zdaniem tak – chociażby samą jego obecność. Na francuskojęzycznym obszarze Belgii zakazano w szkołach używania słów „Boże Narodzenie” czy „Wielkanoc”, gdyż kojarzą się z katolicyzmem, więc wnoszą do szkół religijną konotację. W Danii w zeszłym roku stoczono batalię o choinkę w przestrzeni publicznej w jednym z miast, gdyż zgody na jej postawienie nie wyraziła miejscowa rada zdominowana przez muzułmanów. O absurdach wyżej wymienionych sytuacji szkoda się rozpisywać – nie starczyłoby miejsca. Ja wolałbym się skupić na tym, że w momencie, gdy usiłuje się wyrugować wszelkie symbole Bożego Narodzenia, samo przykładanie wagi i przejmowanie się tym wydarzeniem może być pielęgnowaniem pewnego kulturowego dziedzictwa i stanowić niemały kapitał do walki z głupotą politycznej poprawności. To oczywiście zbyt mało na pełne przeżywanie świąt, jednak wydaje mi się, że wielu ludzi szybciej trafi do prawdziwego Bożego Narodzenia ze świątecznych zakupów niż z rzekomo wolnej ideologicznie szkoły czy miasta bez choinki. Innymi słowy, łatwiej się nawrócić, myśląc o świętach (nawet w konsumpcjonistyczny sposób), niż w ogóle się nimi nie przejmując.

Dlatego właśnie chciałbym z całego serca życzyć Wszystkim i Każdemu z osobna wiele, wiele dobroci. Zarówno tej otrzymanej od kogoś, jak i komuś danej.

 

Grzegorz Kowalczyk, kl. 3B

 

 

Źródło zdjęcia:

http://www.tapeciarnia.pl/151891_ozdoby_swiateczne_bombki_gwiazdki.html