Warning: Use of undefined constant JMF_THEMER_MODE - assumed 'JMF_THEMER_MODE' (this will throw an Error in a future version of PHP) in /home/czachowski/public_html/plugins/system/djjquerymonster/djjquerymonster.php on line 210
Jak zabić trójkę hipisów puszką po kramie dla psa? - Recenzja filmu „Pewnego razu w Hollywood...” (2019)

Jankes z twarzą Brada Pitta dziarsko zaciska pięści w gotowości na rzucone wyzwanie. Naprzeciw niego stoi szczupła gwiazda kina wschodnich sztuk walki. Po krótkim okrzyku Azjata z pełnym impetem szarżuje w stronę oponenta. Nie wie, że za 10 sekund skończy pokonany, rozwalając drzwi auta, nie wie również o tym, że trafił na największego awanturnika wykreowanego przez Tarantino Hollywood.

Po premierze dzieło Quentina Tarantino zebrało bardzo różne recenzje. Jedni twierdzili, że to "najgorszy z najlepszych" filmów reżysera, inni zaś, że to świetna "laurka" dla aktorskiej dzielnicy "Miasta Aniołów". Moim zdaniem, najnowszy owoc twórczości Tarantino nie jest pozbawiony wad, lecz klimat i świetna obsada utrzymują go na najwyższym poziomie.

Fabuła zabiera nas do Los Angeles u schyłku lat 60. XX wieku. Poznajemy tam Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio), niedoszłą gwiazdę ówczesnych westernów oraz jego niezastąpionego dublera i przyjaciela Cliffa Bootha (Brad Pitt). Obaj panowie walczą o pracę. Dalton szuka angażu w nowej produkcji, a Cliff ma nadzieję, że jak zwykle zostanie mu z tego "jakiś procent". Jednocześnie do miasta powraca obiecująca aktorka Sharon Tate (Margot Robbie) wraz ze swoim mężem Romanem Polańskim (Rafał Zawierucha), aby nareszcie odpocząć. Hollywood tętni życiem, ludzie się bawią, a w cieniu wielkich osobistości siły nabierają ruchy hipisowskie. Witamy w epoce twistu, upadłych aktorów i brutalnych morderstw.

Od samego początku historia prowadzi nas przez kilka wątków, niekoniecznie przeplatających się ze sobą. To tutaj po raz pierwszy możemy dostrzec jedną z wad filmu. Na pozór trudno określić, do czego dąży sama fabuła, reżyser prezentuje nam kilka osobnych historii, z których tylko dwie wydają się istotne i ciekawe. Daltona jako gwiazdy, która stacza się w alkoholizm, oraz Cliffa, który mimo pozycji kaskadera, żyje jak prosty człowiek i chodzi własnymi, pokrętnymi ścieżkami. Z kolei wątek Tate wygląda jak nieciekawy opis egzystencji artysty z wyższych sfer, do którego Quentin Tarantino dorzucił swój ulubiony "fetysz". Sam "plot" jest dość wolny i czasami wydaje nam się, jakby miał pozostać "niedomknięty", jednak "nic bardziej mylnego". Czasami samo tempo filmu było nierówne, przez co miejscami nużył. Zakończenie dzieła to najmocniejszy punkt fabuły i jest jak najbardziej wart „doczekania”. Podsumowując: pomysł dobry, wykonanie wątpliwe, lecz dopięte przez fenomenalny finał.

Co więc powoduje, że obraz dostał aż dwa Oscary? – Obsada, dialogi, klimat i BRAD PITT! Nie od dziś wiadomo, że Tarantino jest królem filmowych polemik, choć nie są one aż tak ikoniczne jak w „Pulp Fiction”, to bronią się kreatywnością i charakterystycznym stylem. Porywają, bawią i wciągają w realia świata przedstawionego. Klimat zaś jest budowany przez bardzo wiele przemyślanych czynników. Świetna scenografia (słusznie nagrodzona Oscarem) daje nam wrażenie prawdziwego Hollywood z tamtych lat. Każdy budynek, strój czy nawet artykuł stojący na półce w sklepie dodaje nam mały punkt do immersji świata. Na osobną pochwałę zasługuje oprawa muzyczna wzięta w stu procentach z tamtej epoki. Skoczne i wesołe utwory tworzą stereotypową "sielankę" ówczesnego miasta. Jednak bez idealnie dobranej obsady film by wiele stracił. Na szczęście tak się nie stało i na ekranie pojawił się duet DiCaprio + Pitt, który idealnie odnajduje się na planie. Widać "chemię sceniczną" pomiędzy aktorami, a każdy z nich wprowadza swój osobny styl do prowadzonej historii. W grze DiCaprio widać jednak pewien zgrzyt. Mianowicie odegrał on swoją rolę z myślą wygrania statuetki, co wpłynęło na odbiór roli. Łatwo możemy dostrzec bardzo wymuszone momenty zagrane, aby zaimponować widzowi. Gdy mieliśmy okazję widzieć aktora w poprzednich filmach, efekt jest odwrotny i zamiast fascynacji wywołuje lekki, niekomfortowy uśmiech. Co innego tyczy się jednak Brada Pitta, który w drugoplanowej roli wypadł bosko. Każde słowo wypowiedziane przez artystę miało swój charakter. Gra ciałem oddała nam całe usposobienie wykreowanej postaci. Odniosłem wrażenie, jakby Pitt grał samego siebie, bez presji, bardzo luźno podszedł do roli, a takie podejście poniosło jego samego oraz film do zwycięstwa w dwóch kategoriach oscarowych. Jednym słowem, jest to jedna z moich nowych, ulubionych ról. W obsadzie gościnnie pojawił się między innymi Al Pacino, lecz jego rola została sprowadzona do powiedzenia kilku nieistotnych kwestii.

Wszystkie te aspekty formują gotowy obraz, który ma swoje wzloty i upadki. Tarantino jednak udało się zbudować piękny i wyjątkowy hołd dla ówczesnego Hollywood i spełnić swoje dziecięce marzenie. Oglądając film z tej perspektywy, możemy najlepiej poczuć klimat świata i dowiedzieć się, co się stało pewnego razu w Hollywood...

 

Mateusz Chrustowicz, kl. 2E