Jakiś czas temu, w ramach edukacji filmowej przygotowanej przez MCSW "Elektrownia", miałem okazję oglądać produkcję nagrodzoną Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny w reżyserii László Nemesa, pt. „Syn Szawła”, opowiadającą o więźniu pracującym w Sonderkomando w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Debiutancka produkcja Węgra otrzymała jeszcze m.in. Złoty Glob za najlepszy film nieanglojęzyczny, nagrodę Grand Prix Festiwalu w Cannes czy naszego polskiego Orła za najlepszy film europejski. Moje pytanie brzmi: Czy nagrody nie powinny zmienić kategorii na „najlepszy debiut”? Moim zdaniem nie zasługuje on na tyle wyróżnień jako „najlepszy film”. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować – nie będzie to recenzja, która „obleje lukrem” ów (kolejny) obraz obozowej rzeczywistości, mimo obecnych plusów widowiska.

Zacznę od nielicznych zalet. Jedna z nich pojawia się już od pierwszych sekund seansu i będzie nam towarzyszyła przez ponad półtorej godziny jego oglądania. Autor w niespotykany dotąd sposób ukazuje cierpienie nieszczęśników znajdujących się w obozie Auschwitz. Zabieg polega na ukryciu kluczowych momentów, których spodziewa się widz znający zagadnienie poruszane w filmie. Nie doświadczymy w oczywisty sposób obrazów katowania więźniów, znęcania się nad nimi czy innych brutalnych scen będących wizytówką obozowych opowieści. To, że ich nie widzimy, nie oznacza jednak, że są one ukrywane. Są eksponowane i zaznaczane przy każdej możliwej okazji. Występują pod postacią kolorowych plam na rozmytym drugim planie i dźwięków otaczających nas ze wszystkich stron podkreślonych dobrą, choć szczątkową muzyką László Melisa. Na podstawie otrzymanych od reżysera wskazówek musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co dzieje się obecnie z nieszczęśnikiem złapanym przez żołnierza SS. Obrazy malowane przez umysł są prawdopodobnie jeszcze bardziej brutalne, niż były w rzeczywistości. László Nemes sprytnie skorzystał w ten sposób z całego „obozowego” dorobku filmowego, który często w sposób dosłowny ukazywał barbarzyństwo dokonywane przez Niemców, aby teraz widz mógł połączyć wszystkie widziane kadry w jedną scenę bestialstwa i sadyzmu.

Kolejną rzeczą, która przykuła moją uwagę i usatysfakcjonowała, było ukazanie prawdziwej, a nie jedynie podręcznikowej rzeczywistości o obozowym społeczeństwie. Często to Twój rodak mógł być dla Ciebie gorszym utrapieniem niż SS-man, który nadzorował obóz ze swojej wieży strażniczej czy pokoju w domu za więzieniem. Kapo, bo to o nich mowa, byli dowódcami Sonderkomando, czyli specjalnej grupy więźniów od „brudnej roboty” - od przeszukiwania pozostawionych przez ofiary cyklonu B ubrań i bagaży, na zakopywaniu czy paleniu ich zwłok kończąc. W zamian za to otrzymywali lepsze warunki, więcej jedzenia i względny spokój. Te "wygody” miały jednak swoją cenę, gdyż co kilka miesięcy skład komanda był wymieniany, a starzy członkowie grupy byli zabijani, aby nie wyjawić tajemnic nazistów po ewentualnym wyzwoleniu obozu przez aliantów. Ludzie odpowiedzialni za grono, czując odrobinę władzy, starali się jak najwierniej odwzorowywać zachowania ich ciemiężycieli i nierzadko też byli bardziej brutalni niż sami Niemcy, często nawet sami wymierzali kary współwięźniom.

Pochwalić należy także grę aktorską, która nie pozostawiała wiele do życzenia. Géza Röhrig – odtwórca głównej roli - doskonale wcielił się w postać Szawła chcącego postawić zasady moralne ponad racjonalne myślenie. Jego mimika twarzy, sposób poruszania się po planie czy obojętność w wypowiadanych do więźniów słowach naprawdę przekonywała i zauważalna była praca, jaką włożył aktor, aby osiągnąć ten efekt. Sylwetka tajemniczego Mietka – jednego z kapo, zagrana przez Kamila Dobrowolskiego również odwzorowana była w sposób adekwatny do odgrywanej postaci bezwzględnego, chciwego i brutalnego barbarzyńcy.

Na tym kończą się elementy broniące tytułu jako „najlepszy film”, a i te działają jedynie przez pierwsze pół godziny, gdyż seria nudnych i wyeksploatowanych przez Stevena Spielberga w „Liście Schindlera” czy Jacka Golda w „Ucieczce z Sobiboru” scen przykrywa argumenty, które osłaniają film przed krytyką. Obowiązkowe kilka kadrów w przebieralni? Są. Komora gazowa, krzyki ludzi i próby ucieczki przed zbliżającą się śmiercią? Jak najbardziej. Rosjanin, który jest niemal katalizatorem ucieczki z obozu? Również został w tym filmie odnotowany.

Idąc na seans, spodziewałem się zapowiadanej kontrowersji i ujęcia tematu od niespotykanej dotąd strony, refleksji na temat egzystencji i ludzkiej moralności po wyjściu z kina. Otrzymałem tymczasem nużący i wyczerpany do bólu film, który chyba już niczym mnie nie zaskoczy. Może gdybym obejrzał produkcję bez wcześniejszych recenzji czy gwarancji, jak mocno ten film na mnie wpłynie i mną wstrząśnie, byłoby to całkiem dobrze spędzone ponad półtorej godziny.

Tak jak wspomniałem na początku – nagrody powinny zmienić kategorię na „najlepszy debiut”, gdyż biorąc pod uwagę, iż był to pierwszy film Nemesa, reżyser stanął na wysokości zadania, podejmując w ciekawy sposób tak trudny do zobrazowania w dzisiejszych czasach temat. Choć kilka elementów składowych całego widowiska trzymało poziom, to niestety powtarzanie tych samych zagadnień pogrzebało cały, jak wydawało się na początku, ciekawy efekt, co mimo wszystko, nie odbiera mu tytułu najlepszego debiutu, jednak to za mało na statuetkę za „najlepszy film”. Mam nadzieję, że reżyser nie osiądzie na, moim zdaniem, niezasłużonych laurach i będzie pracował nad swoją twórczością, gdyż widać w nim niemały potencjał. A co do „Syna Szawła”, sparafrazuję słynne słowa Juliusza Cezara: Przybyłem, zobaczyłem, zawiodłem się.

 

Dawid Bednarczyk, kl. 3C