Rich Roll…

Tak brzmi imię i nazwisko jednej z najsprawniejszych osób na świecie. Na wstępie warto zaznaczyć, że ten pan odżywia się wyłącznie roślinami. Dlaczego to takie istotne? Otóż, wiele osób uważa ten sposób odżywiania za niemądry. Niejednokrotnie spotkałam się z opinią, że weganie jedzą pewnie wyłącznie soję, ewentualnie trawę. Obalę ten popularny mit. Otóż, są to osoby, które nie jedzą i nie stosują produktów pochodzenia zwierzęcego. Często przyczyną takiego stylu odżywiania się są miłość do zwierząt, aspekty religijne czy zwyczajnie ciekawość świata, próbowanie czegoś nowego. Weganie, wbrew pozorom, nie są narażeni na niedobór witamin, z wyjątkiem B12. Jest to typowo zwierzęcy związek, z racji czego trzeba go suplementować. W przeciwnym razie może to doprowadzić do anemii, rozwoju Alzheimera czy wszelkich chorób psychicznych. Są to procesy długotrwałe, które nie zawsze da się odpowiednio wykryć. Dlatego jeśli decydujemy się zostać weganami, musimy dbać o to szczególnie.

Co z tym wspólnego ma Rich Roll? Zacznę od początku…

Pokochał wodę już od pierwszego roku życia, kiedy to jego mama włożyła go do basenu. Pływał i osiągał dobre wyniki dla Stanów Zjednoczonych. Sytuacja zmieniła się na studiach. Zaczął pić alkohol i porzucać swoją pasję. Wkrótce poznał (jak wtedy myślał) miłość swojego życia. Tuż po ślubie kobieta oświadczyła, że tak naprawdę go nie kocha. To był cios, po którym już całkowicie porzucił ukochaną dyscyplinę i popadł w kolejny nałóg – narkotyki. Z czasem zdał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się właśnie znalazł. Rich został wysłany na odwyk. Aby oderwać się od myśli związanych z uzależnieniem, postanowił znaleźć sobie jakieś zajęcie. Wszystko szło w dobrym kierunku, chciał odszukać spokój ducha i swego rodzaju ukojenie. Wybrał się więc na yogę.

Nagle Julie…

Tak nazywała się jego prawdziwa wybranka. Ujrzał ją właśnie tam. „Ożenię się z nią” – pomyślał. W niedługim czasie wzięli ślub. Julie miała dzieci, które sportowiec zaakceptował i pokochał. Rich całkowicie zrezygnował ze sportu. Został prawnikiem. Spełniał się bardzo dobrze w roli męża, ojca oraz szefa. Można by rzec – idealna rodzina.

Wielki wybuch…

To stało się nagle. Czterdziestolatek wrócił do domu jak każdego dnia. Zjadł obiadokolację. Bardzo lubił objadać się hamburgerami i jeść chipsy, oglądając swój ulubiony kanał w telewizji. Po skończonym posiłku udał się na pierwsze piętro w swoim domu, by pójść spać. Ten pozornie nieistotny moment zmienił jego życie. Pokonując z trudnością kilka schodów, doznał wrażenia, że wyzionie ducha. Wbrew pozorom nie był typowym, otyłym Amerykaninem. Miał 15, może 20 kg nadwagi. Przez głowę przemknęły mu setki myśli. Postanowił się zmienić. Tak nagle. Postanowił, że zmieni wszystko i nic więcej.

Rich upada po raz pierwszy…

Najpierw wprowadził do swojego życia reżim żywieniowy. Po pół roku diet wegetariańskich postanowił zrobić krok na przód i spróbować weganizmu. Jak powiedział – nigdy nie czuł się lepiej. Chciał przetestować swoje ciało. Założył buty do biegania i zwyczajnie wyszedł. Początkowo biegał po 5-10 km. W jego głowie narodził się pomysł, by wziąć udział w zawodach na połowie dystansu Ironmana. Jest to triathlon, czyli dyscyplina sportowa składająca się z występujących po sobie: pływania (1,9 km), jazdy na rowerze (90 km) oraz maratonu (21 km). Był to bardzo odważny krok. Mężczyzna zaczął amatorskie przygotowania. Nie miał zbytnio doświadczenia, lecz nie poddał się. Wychodził z założenia, że trzeba to robić wbrew woli. Wspomniał czasy młodości, kiedy z przemęczenia na basenie wymiotował. Gdy nadszedł dzień zawodów, zapowiadało się dobrze. Po sygnale rozpoczynającym zawody, Rich wbiegł do wody i zaczął płynąć. Pomimo przepłyniętych setek kilometrów za czasów młodości, już po dystansie 500 metrów na wodach otwartych był wycieńczony. Przekręcał się na plecy i płynął swobodnie. Gdy ledwo żywy wyszedł z wody, nie potrafił odnaleźć swojego roweru w strefie zmian. Wychodził z założenia, że bardziej nie da się upokorzyć. Jak sam podkreślił w autobiografii – cudem przejechał dystans 90 km. Nie dał rady pobiec. Psychicznie się nie poddał, jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Po skończeniu się zawodów nadszedł czas wyników. Tuż obok nazwiska Richa pojawił się napis DNF (Did Not Finish – Nie ukończył). Czuł ogromne rozczarowanie. Zazwyczaj ludzie w takich momentach się poddają.

Rich upada po raz drugi…

Rich nie był typem, który by się poddał. Postawił sobie za cel przebiegnięcie maratonu. Przejażdżki rowerowe zamienił na bieganie. Gdy pojawił się na linii startowej, był pełen nadziei na dobry wynik. Lecz po 29 km nogi odmówiły posłuszeństwa. Pozostały dystans 13 km przeszedł na pieszo. Minął już rok od wielkiej przemiany.

Rich upada po raz trzeci(?)

Rich znalazł się pod skrzydłami swojego nowego przyjaciela. Ten zapoznał go z wieloma istotnymi zasadami. Chciał wziąć udział w Ironmanie (3,8 km – pływanie, 180 km – jazda na rowerze i 42 km bieg). Solidne przygotowania pod okiem doświadczonego kolegi przynosiły rezultaty. Zaznaczę bardzo istotny, moim zdaniem, element. Otóż, warto zaprzyjaźnić się podczas sportu z pulsometrem. Tętno podczas biegu nie powinno przekroczyć 140 na minutę i na rowerze nie więcej niż 130. Rich był już pewien swojej decyzji co do udziału w Ironmanie. Chciał zarejestrować się na stronie internetowej, lecz... zabrakło miejsca. Liczba zawodników jest ograniczona. Nie ma możliwości przystąpienia do zawodów w tym i w następnym roku. Jego zażenowanie sięgało zenitu. Pewnego dnia przypadkowo usłyszał w telewizji o Ultramaratończyku (bieg o dłuższym dystansie niż maraton – 42,195 km) który wziął udział w Ultramanie. Jest to odbywająca się raz w roku trzydniowa impreza na przełomie listopada i grudnia na hawajskich wyspach. Pierwszego dnia uczestnicy mają za zadanie przepłynąć dystans 10 km i przejechać na rowerze 145 km. Drugi dzień to 276 km rowerem. Na trzeci składa się 84 km biegu. Jak możecie się domyślać, Rich postanowił wziąć udział w zawodach.

Ukryta siła…

Miał jedynie pół roku na przygotowanie się do morderczego dystansu. Sześć miesięcy od porażki na „marnym” dystansie maratonu. Rok temu nie był w stanie przepłynąć 500 metrów. Czekało go 10.000 metrów. Dwa lata temu po wejściu na schody omal nie dostał zawału. Te 10 km było jedynie częścią wielkich zawodów. Istotne było to, że na każdym kroku wspierała go ukochana Julie. Stała się wyrozumiała wobec sportowca. Czterdziestolatek zmienił swoje życie ponownie. Jak sam niejednokrotnie podkreślił – bardzo dużą rolę odegrała odpowiednia dieta. Łącząc w odpowiedni sposób poszczególne składniki, zapewniał paliwo dla swojego organizmu. Do swoich eliksirów mocy często dodawał orzechy, tłuszcze, bogate w węglowodany. Stopniowo uwalniana energia połączona z odpowiednim oddechem w czasie treningów w rezultacie przynosiła możliwość długotrwałego wysiłku. W trakcie zawodów przyjmował około 300 kcal w ciągu godziny, bez względu na to, czy był głodny, czy nie. Gdy Rich stanął na starcie w linii z trzydziestoma czteroma konkurentami, prawdopodobieństwo, że nawet połowa z nich odpadnie, było ogromne. Czy nasz bohater znajdzie się w tej grupie? Ostrożnie wszedł do wody i po sygnale rozpoczynającym wyścigi rzucił się do wody i zaczął płynąć. To była swego rodzaju walka o życie. Pokonać lęki, meduzy, fale i wodę, której temperatura nie przekraczała kilkunastu stopni Celsjusza. Każdy zawodnik miał swojego motywatora, opiekuna, ratownika i żywiciela. Dwie godziny czterdzieści jeden minut później nasz bohater pokonał dystans 10 km. Przyszła kolej na 145 km rowerem. Trasa okazała się mordercza. Pomijając liczne pagórki, czterdziestolatkowi doskwierał skwar. Przejeżdżał nieopodal hawajskich wulkanów. Pierwszego dnia pokonał dystans jako czwarty. Drugiego dnia zawodów obudził się z ogromnym trudem. Jego nogi, ręce i każda część ciała domagała się odpoczynku. Trasa rowerowa łączyła mordercze odcinki; wszelkie podjazdy, gwałtowne zakręty, niespodziewany wiatr czy nawet deszcz. Po 55 kilometrze, pędzący kilkadziesiąt kilometrów na godzinę Rich Roll, runął na ziemię. Był cały obolały. Miał zdartą twarz i uszkodzone kolano, a jego rower nie nadawał się już do jazdy. Pomimo wielkiego bólu, cieszył się. Był szczęśliwy, że to już koniec tej okropnej męki. Wycieńczony, pełen nadziei zamierzał zrezygnować z zawodów. Jakiś czas później na miejsce przyjechała Julie z dziećmi i przyjaciele Richa wraz z nowym rowerem. Mówił jedynie sobie, że to koniec zawodów. Siedząc na trawie, patrzył na bliskich. Nie mógł im tego zrobić. Oni w niego wierzyli. „Wstawaj Rich!”. Uczestnik podniósł się z bólem. Po opatrzeniu go przez przyjaciela-trenera, wsiadł na rower i zaczął jechać. Tak po prostu. Po 240 km ogromną próbą wytrzymałości dla uczestników był ośmiokilometrowy podjazd. W 2009 roku wielokrotnie pokonywał tę trasę Louis Armstrong przed zawodami Tour de France. Biorąc pod uwagę dystans, jaki przejechał nasz bohater, nawet zwyczajne 8 kilometrów okazało się męką. Kiedy znalazł się na szczycie, na mecie, powitały go ogromne brawa oraz najbliżsi. Tego wieczoru był dumny, że nie zrezygnował z wyścigu. Powrócił do wynajętego mieszkania i zaczął medytować. To go odprężało. Wciąż pozostawał w pierwszej 10 najlepszych zawodników. Trzeciego dnia przyszło mu zmierzyć się z odcinkiem dwóch maratonów. Pojawiły się pewne komplikacje podczas zawodów, lecz Rich dotarł na metę cały i zdrowy. Jak podsumował swoje osiągnięcie: ,,Wcale nie jestem nadzwyczajny. Po prostu ukończyłem Ultramana”.

Powtórka z rozrywki…

Rok później wziął udział w kolejnym Ultramanie, a jako przygotowania do niego postanowił zrobić 5 Ironmanów w 7 dni. Dokonał tego niezwykłego wyczynu wraz ze swoim przyjacielem. Otrzymali ogromne wsparcie i wyżywienie od Hawajczyków. Otóż, ich zawody odbyły się na pięciu różnych hawajskich wyspach. Codziennie latali na jedną z nich samolotem. Rich poczuł się spełniony. Co najważniejsze, każdy jego szalony plan popierała Julie.

Co teraz?

Aktualnie pięćdziesięciojednolatek trzyma się doskonale. Wciąż poddaje się swojej reżimowej diecie i trenuje. W wielu wywiadach podkreśla, że ma się wyśmienicie. Co do tego wszystkiego ma weganizm? Otóż, poprzez moją wypowiedź chciałam zmienić przekonanie wielu osób, że owa dieta niesie ze sobą wszelkie choroby, problemy zdrowotne. Obalam mit, z którym bardzo często spotykam się, szczególnie w przypadku starszych osób, że ,,trzeba jeść mięso”. Lecz to nie tylko opowieść w celu utarcia nosa kilku osobom o odmiennym zdaniu. To historia wspaniałego, niezłomnego człowieka. Rich uczy, że każdy jest taki sam. Udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jedyną rzeczą, która nas ogranicza, jesteśmy my sami. To nie zwyczajna autobiografia o nudnym życiu. To walka z samym sobą. Ze słabościami. Udowodnienie samemu sobie, że ,,potrafię”. Opowieść, w której w jednej chwili Twoja pasja może stać się czymś, czego nienawidzisz, ale chcesz to robić. To właśnie jest prawdziwy sport. Rich Roll. Mój trawożerny autorytet.

 

Patrycja Bojanowicz, kl. 1C

 

Źródło informacji:

Autobiografia: Rich Roll, ,,Ukryta siła”.

Źródło zdjęcia:

http://polskabiega.sport.pl/polskabiega/56,105609,18361358,rich-roll,,8.html